A oto jej praca
Caxi ,,Czerwona ławka"
Tak! To już jutro. Moje święto. Moje 17-e utodziny.
Urodziny, które zmienią moje życie. Urodziny, które zdecydują o moim dalszym
życiu. Życiu, które zupełnie może się zmienić.
Postanowiłam wyznam
mu prawdę, powiem mu co czuję. Wyznam mu moją miłość, a może jednak. Nie, tak
łatwo się nie poddam. Będę walczyć o moją miłość. Miłość, która jest nie
możliwa.
22:06 Buenos Aires
Nie mogę spać. Zastanawiam się nad jego reakcją, przecież to
mój najlepszy przejaciel, a ja. A ja wyznam mu moje uczucie, którym go darze.
Może powinnam mu dać małą karteczkę z wyznaniem miłości, a potem uciekne. Nie
to nie może być tak. Muszę mu to powiedzieć sama, patrząc mu prosto w oczy.
Może on mnie wyśmieję. Przestanie chcieć być moim przyjacielem, może nawet nie
będzie chciał ze mną rozmawiać. Zacznie mnie unikać. Camila opanuj się, to
tylko najgorsze z opcji! Na pewno będzie dobrze. Nadal będziemy przyjaciółmi, a
może nawet kimś więcej. Już nie martwię się idę spać.
23
wrzesień 2014
Tak to dziś. Moje urodziny. Wstałam leniwie z łóżka. Poszłam
pod zimny prysznic, nałorzyłam czyste ubrania. Dziś sobota. Cały dzień mogę
odpoczywać. Jednak nie pójdę się przewietrzyć.
Szłam wolno, ciągle miałam w głowie jedno pytanie. Czy ktoś
pamiętał?
Doszłam do pięknej czerwonej ławki. Ten kolor kojarzył mi
się z miłością. Obok niej stała biała, ta ,,należąca" do Violi i Leona.
Może ta będzie należała do mnie i Maxi'ego. Wszystko jest możliwe.
Rozmyślałam jeszcze chwile. Poczułam zimne ręce na twarzy.
Miałam nadzieje, że to może on, lecz się pomyliłam. Obok mnie usadowiła się
Fran i Viola. Zaczęły piszczeć jak jakieś wariatki. Następnie zaczęły
wrzeszczeć na cały głos. Chciały mi złożyć życzenia jako pierwsze. Zrozumiałam
z tego tylko nieliczne słowa. Reszta brzmiała jak rozmowa kosmitów z jakiejś
odległej planety. Co mnie rozśmieszyło. Dziewczyny jednak nie mogły ze mną długo
posiedzieć i poszły śmiejąc się na głos.
Chyba przez nie każdy wie, że mam dzisiaj urodziny. Chciałam
już wstać z tej pięknej ławki, ale coś mi na to nie pozwalało. Może to ja sama.
Spojrzałam przed siebie.
Przede mną stał rycerz na białym koniu. Maxi Ponte siedział
na białej klaczy, wyciągnął do mnie rękę. Ja mocno ją uchwyciłam i weszłam na
konia.
Jechaliśmy już parę dobrych minut, przez ten cały czas
trzymałam rękami jego umięśniony tors. Nie tylko dlatego bo się bałam, ale też
chciałam go dotknąć.
Spojrzałam przed siebie byliśmy na plaży. Zobaczyłam płatki
róż układające się w serce. W środku był bukiet stokrotek, a obok niego
czerwone wino. Maxi pomógł mi zejść z klaczy. Mężczyzna zaprowadził mnie na
miejsce, usiedliśmy, wypiliśmy czerwone wino, było wszystko jak w bajce. W
pewnym momencie Maxi wstał, podszedł do dużej skały i wyjął za niej gitarę.
Zaczął mi śpiewać, śpiewał tak pięknie, po chwili dołączyłam do niego. Nasze
głosy tworzyły całość. Idealnie ze sobą współgrały.
Bawiliśmy się jeszcze długo, jednak o 21.30 postanowiliśmy
już wracać. Jechaliśmy dłuższy czas, zobaczyłam czerwoną ławkę. Maxi zatrzymał
konia zsiadł z niego, a następnie pomógł mi w tym.
Usiadłam na ławce, obok mnie usiadł Maxi. Spojrzał na mnie
tymi pięknymi oczyma.
-Camila ja nie wiem jak ci to powiedzieć. Już wiem podobasz
mi się i to bardzo. Błagam uczyń mnie najszczęśliwszym chłopakiem na tej ziemi
i zostań moją dziewczyną. Cami ja ciebie kocham.
-Maxi... Tak zgadzam się! Będę twoją dziewczyną! Ja też cię
kocham.
Maxi zbliżył się do Camili i ją pocałował. Pocałunek wyrażał
wszystkie ich emocje. Kochali siebie odkąd pamiętają, jednak dopiero teraz
wyznali to sobie.
Działo się to wszystko na tej czerwonej ławce, która teraz
,,należy" do nich. Jest symbolem ich miłości.
Brawa dla Weroniki!
Żeby nie było tu tak pusto to również opublikuję swój os, którego inną wersję możecie przeczytać tutaj. Jednak tutaj zamieszczam oryginalną wersję. Zapraszam do czytania :)
Sztuką nie jest zadręczać się po śmierci bliskiej osoby. Sztuką jest pogodzić się z jej odejściem, aby mogła zaznać szczęścia w Raju.
Ból. Ten cholerny ból po stracie ważnej osoby. Czujesz
pustkę. Pustkę, której nikt w żaden sposób nie może zapełnić. Ona odczuwała to
bardzo mocno. Nie mogła się pogodzić z myślą, że nigdy go nie zobaczy, nie
przytuli, nie pocałuje. Znała go tak krótko, a mimo to pokochała go całym
sercem.
Siedziała w trupo białym pomieszczeniu. Tempo wpatrywała się
w ścianę. Straciła bardzo ważną dla siebie osobę. Nadal nie mogła w to
uwierzyć. Łzy, gorzkie łzy niekontrolowanie spływały po jej twarzy. Była cała
blada, lekko się trzęsła. Do sali wszedł dobrze zbudowany mężczyzna. Równie
przygnębiony jak rudowłosa kobieta. Nic nie mówiąc usiadł obok niej, na białym
łóżku. Również zaczął się patrzeć w ścianę przed sobą. Ich twarze nie wyrażały
żadnych uczuć, ale w środku zwijali się z bólu. Oto co robi z ludźmi strata
dziecka.
-Czemu to się tak skończyło?- zapytała cicho kobieta drżącym
głosem.
Mężczyzna nic nie odpowiadał.
-Czemu akurat my? Czym zawiniliśmy? Coś zrobiliśmy nie tak?
Mężczyzna nadal nic nie mówił. Objął kobietę ramieniem i
przyciągnął do siebie.
-Facundo? Odpowiesz mi?
Jednak on nadal milczał. Kobieta wpatrywała się w niego z
wyczekiwaniem. Jej oczy były czerwony od
płaczu, jednak nie mogła już płakać, jakby łzy jej się skończyły. Cierpiała,
bardzo cierpiała. Próbowała tego nie pokazywać, ale to było silniejsze od niej.
-Cande, co mam ci powiedzieć. Jestem równie wytrącony z
równowagi jak ty… -przełknął głośno ślinę. –Ale musimy się z tym pogodzić. Nie
ma innej rady.
-Jak mam się z tym pogodzić?! Czy ty siebie słyszysz?!
Straciliśmy dziecko, a ty mówisz takie coś. Myślałam, że cie znam po dwóch latach
małżeństwa- powiedziała, z każdym zdaniem coraz bardziej zdenerwowana Candelaria.
-Cande- zaczął spokojnym tonem. –Uspokój się trochę… Wdech,
wydech, lepiej?- kobieta przytaknęła. –To co ci powiedziałem powie ci każda
osoba, którą spotkasz.
Kobieta rozpłakała się. Pozwoliła łzą żywnie spływać po jej
policzkach, a następnie na koszulę jej męża. Jej łzy powoli moczyły jego
ubranie, lecz oni nie zwracali na to uwagi. Stracili poczucie czasu. Nie
wiedzieli czy minęły godziny, minuty, dziesiątki minut zanim się uspokoiła. W
swoim towarzystwie tracili poczucie czasu, nawet w takiej sytuacji. Trwała
cisza. W końcu Candelaria się odezwała.
-Chciałabym zrobić dla niego skromny pogrzeb. Tak, żebyśmy
byli my, Lodovica, Valeria i dwie osoby, które ty wybierzesz…
-Ruggero i Diego.
-Żeby nie robić z tego nie wiadomo czego, ale też żeby
godnie go pochować.
*
Był to pochmurny dzień. Sześcioro dosyć młodych ludzi
zebrało się na malutkim cmentarzu, w jednej z dzielnic Buenos Aires. Wszyscy
ubrani na czarno żegnali chłopca, którego co prawda nie znali, ale wszyscy
pokochali. Straszy ksiądz wygłaszał swą mowę nad małą, drewnianą trumienką,
lecz uczestnicy sprawiali wrażenie jakby go nie słuchali. Wszyscy byli
pogrążeni w melancholijnym nastroju. Gdy ksiądz umilkł każdy po kolei podszedł
i ostatecznie pożegnał się dzieckiem.
-Śpij dobrze kochanie- powiedziała i pocałowała swojego
synka w zimne czoło Candelaria.
Trumna została zakopana, wszystkie formalności załatwione. Grupa
udała się wolnym krokiem do rezydencji państwa Gambande. Zatrzymali się przed
drzwiami.
-Chcecie żebyśmy zostali z wami czy… -zaczęła Włoszka.
-Zostawcie nas samych.
-Dobrze.
Cztery osoby udały się w swoje strony, podczas gdy Candelaria
i Facundo weszli do domu. Ona rzuciła się na kanapę w salonie, on opadł na
pobliski fotel. Trwali tak rzez dłuższy czas. Oboje wpatrywali się bez celu w
ściany.
-Facu…
-Tak, kochanie?
-Podaj mi proszę whisky.
-Ale jesteś pewna Cande?
-Tak, podaj.
Mężczyzna podszedł do szafki i wyjął dosyć sporą butelkę, po
drodze chwycił dwa kieliszki i podał to żonie. Ta nalała sobie trochę do naczynia
i napiła się. Mężczyzna zrobił to samo. Po kilku kolejkach zaczęli ze sobą
swobodnie rozmawiać, a po następnych języki zaczęły im się powoli plątać. W
pewnym momencie zatonęli w namiętnym pocałunku. Ten przerodził się w nierówną
walkę o dominację, a ona w gorącą noc pełną wrażeń…
*2 miesiące później*
-Cande, wróciłem!
Wykończona kobieta wyszła z łazienki z lekkim uśmiechem na
twarzy. Jej mąż był wyraźnie zmęczony po całym dniu pracy, a mimo tego odwzajemnił
jej uśmiech.
-Coś się stało? Już ci mdłości przeszły?
-Nie do końca, ale czuje się już lepiej.
-A skąd ten uśmiech? Nie żebym narzekał- powiedział i
cmoknął żonę w usta. Ona uśmiechnęła się jeszcze bardziej.
-Facu, my… my…
-My?
-Będziemy mieli dziecko!
Brunet posłał żonie promienny uśmiech po czym namiętnie ją
pocałował.
Pozdrawiam i czekam na komentarze! <3
Supcio
OdpowiedzUsuńPiekny os!
OdpowiedzUsuńHejka misiaki. :* Nominowałam was do LBA na moim blogu http://camila-i-maxi.blogspot.com/ ♥
OdpowiedzUsuń